niedziela, 23 kwietnia 2017

3. Może to najbezpieczniejszy sposób by odejść?

Więc jeśli stanąłbym na wprost pędzącego samochodu,
powiedziałabyś mi kim jesteś?
Co lubisz?
O czym myślisz, jeśli dobrze bym zrozumiał?




*




Biała filiżanka z parującą, mocną, czarną kawą w środku, stała przed nim i absorbowała całą uwagę. Prawe kolano podskakiwało w powolnym rytmie świątecznej piosenki, sączącej się z głośników w kawiarni Europejska, w której serwowano wspaniałe desery, na które mógł dzisiaj tylko popatrzeć. Zegar niedawno wybił dziewiąta godzinę, a on wrócił z porannej przebieżki, za którą dostałoby mu się na pewno od trenera - przecież miał regenerować siły przed nadchodzącym konkursem. Nie dbał o to. Jogging od zawsze był dla niego ucieczką od problemów, od nadmiernego myślenia. Gdy biegał, skupiał się jedynie na wyznaczonym celu, mecie, która majaczyła z oddali. Pilnował tempa, jak i kontrolował tętno. Starał się oddychać równomiernie z każdym stawianym krokiem, z każdym pokonywanym kilometrem. Przebiegał dziesięć kilometrów mniej niż w godzinę, nawet gdy siarczysty mróz gryzł w policzki. Pewnie gdyby nie był skoczkiem narciarskim, zakochałby sie w bieganiu. Może trafiłby do Spały i tam, pod okiem najlepszych, zdobywał kolejne medale i bił rekordy? Reprezentował Polskę na olimpiadach w lekkoatletyce?
Nie spał całą noc, bijąc sie z myślami. Co powinien zrobić? Czuł sie jakby trochę między młotem a kowadłem. Rozsądek podpowiadał, że to nie jego życie i nie powinien się mieszać w nie swoje sprawy. Męska solidarność nakazywała mu trzymanie języka za zębami, bo jak to tak wyrywać się przed szereg? Z drugiej strony, jeżeli istnieje jakaś hierarchia, w której miałby uplasować swoich przyjaciół, Ewa jest o wiele wyżej niż Janek. Nie miał z kim porozmawiać, kogo się poradzić. Cynthia to Cynthia, jej nie zwierzał się już od lat. Filip miał na głowie przygotowania do świątecznej kolacji w pensjonacie, jak i niesfornego Mateusza, który plątał się wszystkimi pod nogami szukając kogoś, kto się z nim pobawi. Ewa? Ewka była aktualnie ostatnią osobą, z która w ogóle chciał rozmawiać. Bo jak miał spojrzeć jej w oczy, kiedy znał tak bardzo palącą jego język prawdę. Prawdę, która miała złamać jej serce i postawić pod znakiem zapytania całe dotychczasowe życie i plany na przyszłość.
Padło więc na Janka, że to z nim porozmawia i albo przemówi mu do rozsądku, albo z tego własnego, nakaże mu dokonać wyboru. Nie można, przecież, zjeść ciastka i mieć ciastko. To nie było zgodne z wartościami, które wyznawał Dawid Kubacki. Jeżeli wybierzesz spędzenie życia z jedną kobietą, to albo jesteś z nią na sto procent, albo po prostu kończysz związek i idziesz dalej, nie raniąc nikogo swoimi niepewnościami.
Dlatego rozstał się z Roksaną. Poznali się zeszłej wiosny. Była turystką z Krakowa, która uwielbiała przesiadywać nad Morskim Okiem. On też uwielbiał. Kiedy zobaczył ją tam piaty dzień z rzędu stwierdził, że zagai i pozna kogoś nowego. Podszedł, lekko się stresując zerknął na okładkę książki, którą dziewczyna czytała i, gdy zobaczył, że jest to Pan Tadeusz, zdziwił się i zapytał, co ją pchnęło do takiego czynu.
- Nikt nie przepada za dziełami wieszczy, bo są nudne i są lekturami w szkole. A ja je lubię, może właśnie tylko dlatego, by być na przekór wszystkim? - I byli na przekór. Najbardziej sobie.
Od początku coś nie pasowało. Przez wiosnę były to drobnostki, w lecie zrobiły się to sprawy trochę większe, by na jesieni rozpętało się już raczej piekło. Roksana chciała mieć dla siebie cały wolny czas Dawida, który on wolał poświęcać po równi jej, jak i rodzinie, czy Filipowi z Mateuszem. Więc Dawid postawił sprawę jasno i pożegnał dziewczynę nikomu nawet nie wspominając, że ją w ogóle miał. Krótki epizod, tyle. Ale o to właśnie w tym wszystkim chodziło. By być w zgodzie ze sobą, własnymi przekonaniami, jak i z osobą, z która się jest. Być szczerym i brać odpowiedzialność za swoje czyny.
Najwyraźniej Janek o tym zapomniał. Na szczęście w głowie zostało mu by przyjść na umówione śniadanie z dawnym przyjacielem. Wszedł otrzepując śnieg z drogich butów i zamachał w stronę skoczka ściągając czarny płaszcz i szalik w kolorze zgniłego zielonego, wieszając je na wieszaku, który stał tuż przy wejściu.
- Dzień dobry! Zawistowscy nie podają już śniadań dla osób spoza gości?
- Podają, podają. Ale... - zawahał się przez chwilę. - Pamiętałem, że uwielbiasz szarlotkę, która tutaj serwują. To się chyba raczej nie zmieniło?
- Nigdy w życiu – gdy kelnerka przyszła by zebrać zamówienie, Janek poprosił o espresso i podwójny kawałek wspomnianego ciasta, po czym szybko wrócił do swojego przyjaciela. - Naprawdę nie widzieliśmy się taki szmat czasu?
- Najwyraźniej, pół roku.
- Dużo się zmieniło? Jak sezon?
Dawid nie chciał wdawać się w pogawędki o wodzie i pogodzie. Generalnie ani to ochoty, ani czasu nie miał, by akurat w poranek w dniu przed wigilijnej biesiady, popijać w najlepsze kawę i wymieniać najświeższe ploteczki z przyjacielem co do którego aktualnie miał ambiwalentny stosunek. Poczekał by blondynka, która kilka minut wcześniej zbierała od nich zamówienie, podała im dwie filiżanki i kawałek szarlotki Jankowi, westchnął w głębi ducha i robiąc łyk kawy zebrał się w sobie i w końcu powiedział:
- Widziałem... - Kwiatkowski nie przeczuwał, co za chwile padnie z ust Kubackiego, nabrał na widelczyk kawałek słodkości i wsadził go do ust. - … wczoraj na lotnisku. - I tu już nie przeżuwało się ciasta tak przyjemnie.
- Co takiego?
- Nie udawaj głupiego. Ciebie, Kwiatek, z ta blondynką... Co to ma być? Prezent świąteczny dla Ewy?
- To się da wytłumaczyć.
- No nie wątpię. Radziłbym zacząć.
Mierzyli się wzrokiem, jednak nim którykolwiek coś powiedział musiała minąć chwila. Janek wydawał się zrozumieć, że sytuacja stała się tą bez wyjścia, kiedy albo przekonasz do swoich racji, albo będziesz musiał się poddać i przystać na warunki siedzącego naprzeciw przyjaciela.
- Ewa mnie do siebie dystansuje...
- To chyba nie jest twoje wytłumaczenie?
- Dasz mi skończyć? - Dawid przytaknął głową i czekał na dalszy rozwój. - Ewa mnie do siebie dystansuje. Temat ślubu zniknął w ogóle z tapety i gdy pytam, ona nie odpowiada. Ciągle tłumaczy się pracą, ciągle siedzi tam po godzinach. Nie rozmawia ze mną już jak z przyjacielem, a raczej jak z takim typowym mężem z kabaretów: te, Janek, weźże ino te śmieci wyciep i kostkę gołdy kup, bo brakło. Próbowałem z nią o tym rozmawiać, ale ona problemu nie widzi.
- Może dlatego, że jesteście ze sobą już szmat czasu i wierzy, że będziesz przy niej zawsze? Na dobre i na złe?
- Ale my nie jesteśmy lekarzami z Zielonej Góry, kurwa, Kubacki. Związałem się z nią, bo potrafiliśmy rozmawiać. Bo byłem święcie przekonany, że jak kocham, z wzajemnością, moją przyjaciółkę to nic złego nie jest w stanie nam się stać. Dogadamy się we wszystkimi. A nagle jej nie ma. Jest tylko jakiś pracoholik, który pałęta się po domu wieczorami z telefonem przy uchu...
- Okej, rozumiem, że dorosłość was lekko zaskoczyła. Tylko dla mnie to nie jest wytłumaczenie, które w jakiś sposób usprawiedliwia cię z tego, że masz romans, człowieku.
- Iwona jest taka, jaką była Ewka kiedy zaczynaliśmy nasz związek. Słucha, by słuchać, a nie tylko bezmyślnie odpowiadać, albo – co gorsza – przytakiwać głową. Iwona mnie rozumie i nie chce nic ode mnie...
- A czego ty chcesz od Ewki? Czego chcesz od tej Iwony?
- Nie wiem...
Kubacki łapie do ręki telefon, który rozdzwania się w tym samym momencie, kiedy Janek mówi o swoich wątpliwościach. To Cynthia, on jednak ignoruje przychodzące połączenie i wstaje od stołu z impetem odsuwając krzesło. Urządzenie chowa do kieszeni spodni, a z drugiej wyciąga pomięty banknot dwudziestu złotowy i rzuca nim na stół.
- To się dowiedz czym prędzej, czego chcesz. Nie będę jej okłamywał. Dla mnie przyjaźń coś jeszcze znaczy.
- Właśnie widzę – prycha poirytowany Janek, który dostrzegł imię ich wspólnej przyjaciółki na wyświetlaczu iPhona.
- Między nami jest taka różnica, że ja Cynthii nigdy na palec pierścionka nie włożyłem.
- No nie – Janek opiera się wygodniej na krześle i patrzy z uśmiechem na przyjaciela. - Bo zrobił to już ktoś inny...
Prawdopodobnie w tej chwili Kubacki nie zrozumiał sensu słów przyjaciela, który – w jego mniemaniu – po prostu nie chciał zauważyć, że krzywdzi swoją własną narzeczoną. Uważał, że jego defensywa zakładała uderzenie w czuły punkt Dawida. Owszem, Cythia kiedyś nim była, ale zmieniło się wiele i postanowił, że nie może być niczym młody Werter cierpiący z miłości, która od Tatr wolała Alpy.
- Masz czas do sylwestra, Stary, na podjęcie decyzji. W Nowy Rok powiem jej o wszystkim jeżeli nie zdecydujesz się na którąś z nich... - I wyszedł. Więcej nie miał nic do powiedzenia.


*




I te sekrety są wszystkim co dotąd mamy.
Demony w ciemności, kłamać znów,
grając w udawanie jakby nigdy nie miało się skończyć.
W ten sposób nikt nie musi wiedzieć...




*




- Teraz weź czekoladę i tarkę, i zacznij trzeć ją delikatnie na dużych oczkach. Tylko błagam cię, Mati, uważaj na palce. Nawet ja potrafię nieźle czasami zedrzeć skórę... - chłopczyk z uwagą patrzył na Cynthię, która trzymała w dłoniach tabliczkę gorzkiej czekolady i instruowała swojego chrześniaka, jak i co ma robić.
Mateusz miał to do siebie, że kiedy w jego otoczeniu pojawiała się Cynthia, wszystko przestawało istnieć. Nie interesowały go gry, zabawki, rówieśnicy z którymi mógł psocić, czy nawet Filip. Do szczęścia wystarczała mu jedynie matka chrzestna i – co dziewczyna przyjęła niezbyt zadowolona – Pieseł, który na przekór wszystkim spał zeszłej nocy z nią i Matim w jednym pokoju. Chłopiec uparł się, że przez najbliższe dwa tygodnie będzie dotrzymywał jej cały czas towarzystwa, bo nie wiadomo, kiedy tato znowu go zawiezie do cioci. Nie odpuścił, gdy wyciągnęła go do pobliskiego supermarketu na zakupy, gdzie dołączyła do nich jego babcia. Nie odpuścił, gdy cierpliwie obierała ziemniaki, bowiem każda pomoc w kuchni była wskazana. Tym bardziej nie dał się przekonać, że Pieseł potrzebuje spaceru, gdy Olczak zabrała się za pieczenie świątecznych ciast, na ich prawdziwą Wigilię, którą mieli spędzić w gronie rodziny Zawistowskich. Stał teraz obok niej w restauracyjnej kuchni i uważnie tarł czekoladę, którą mieli posypać świąteczne pierniki znajdujące się w piekarniku.
- A mogę zrobić choinkę? - zapytał Młody, kiedy Cynthia rozwałkowała kolejny kawałek ciasta i podała mu foremki do odbicia.
- Zrób tyle choinek, ile chcesz. Możemy jeść same choinki, mi to nie przeszkadza.
- To wszystko będzie zielone od lukru... Możemy zrobić niebieską choinkę?
- Nawet różową – pomysł ten jednak nie spodobał się pięciolatkowi, który przechodził właśnie okres niezbyt wielkiego przepadania za koleżankami w przedszkolu oraz różowymi rzeczami, które nosiły dumnie ze sobą,
- Różowy sobie odpuśćmy, ciociu. - zerknął w stronę tubki z lukrem w nielubianym przez siebie kolorem. - On nie pasuje do świąt ani trochę...
Filip przyglądał się im od kilku minut. Ulokował się w szczelinie między szafką a lodówką i oparłszy się o tą drugą z założonymi rękoma podziwiał, jak jego przyjaciółka potrafi zaczarować Mateusza, który przez większość dnia jest nie do ogarnięcia. Jak każde dziecko, tak i on, uwielbia się bawić, plątać pod nogami, przebiegać z kuchni do restauracji, recepcji czy biegać po prostu po podwórku. Własny ojciec nie potrafił za nim nadążyć, a co dopiero dziadkowie, czy ktoś z obsługi hotelu, gdy akurat Filip był na stoku z grupą czy pomagał przy prowadzeniu pensjonatu. Tylko ona jedna jedyna czarowała go swoim głosem i bez większego wysiłku potrafiła czymś zająć, nawet jeżeli było to pieczenie świątecznych ciasteczek.
Na pewno dokonał dobrego wyboru przed ponad pięcioma laty, gdy namówił Sylwię by to Dawid i Cynthia zostali rodzicami chrzestnymi ich pierworodnego syna. Oby dwoje wywiązywali się w stu procentach z powierzonej im roli. Wiedział, że Kubacki robi to trochę by zagłuszyć wyrzuty sumienia, że to on przyprowadził Sylwię i poznał ją z Filipem. Myślał, że gdy tylko zajmie się Mateuszem częściej niż normalny wujek to wynagrodzi mu brak matki. Tak jednak nie było. Tylko Cynthia momentami mogła zastąpić rodzicielkę, tyle że ze względu na dzielącą ich odległość, było to dosyć niewykonalne.
Może wszystko od początku nie potoczyło się tak, jak powinno? Nie, wcale nie żałował, że przez tą krótką chwilę był w związku z Sylwią. W końcu gdyby nie to, nie miałby najwspanialszego syna na świecie, który umorusany z lukru śmiał się w niebo głosy. O ile na samym początku nie wyobrażał sobie życia jako samotny ojciec, o tyle dzisiaj nie wyobrażał sobie tego inaczej. Sprostał wątpliwej sytuacji, pomogli mu rodzice, pomogli przyjaciele. Tylko czasem po prostu żałował, że matka tak wspaniałego dziecka postanowiła zrezygnować z uczestnictwa w jego życiu, a tym samym skazać bogu ducha winnego malucha na ciężar niepełnej rodziny. I żadna pomoc, czy obecność jego rodziców, Cynthii, Dawida nie mogła mu tego wynagrodzić.
Może powinien przed kilkoma laty poprowadzić swoje życie w inną stronę? Zatrzymać brunetkę, która po prostu z nich zrezygnowała i powiedzieć, że ją kocha. Że jest jego pierwszą miłością i najlepszą przyjaciółką, a z takich relacji nie rezygnuje się od tak? Mogli wypracować swoje wspólne spojrzenie na przyszłość, a nie rezygnować, kiedy pojawiły się pierwsze niezgodności. Może dzisiaj Cythia pokazywałaby, jak zrobić świąteczne pierniki ich wspólnemu dziecku? Chyba byłaby dobrą matką...
- Co tato na ten temat sądzi? - Dziewczyna podeszła do niego i uśmiechnęła się szeroko pstrykając palcami delikatnie przed jego nosem. - Albo o czym tato tak intensywnie myśli, co Mateusz?
- Pewnie myśli, co zjeść przed wyjściem na stok... - starał się odgadnąć Mateusz, który nie odwrócił wzroku od pieczących się ciastek w piekarniku przed którym klękał i zaglądał do środka. - Możesz być testerem naszych ciasteczek, tato! Zrobiłem specjalnie dla ciebie niebieską choinkę. Ładna jest, spodoba ci się.
- Tato myśli o tym, że zrobiłaś z niego anioła... I nie wie, jakim cudem to się stało. - Filip odwzajemnił jej uśmiech i przeszedł do Mateusza by poczochrać jego włosy i złożyć pocałunek na czole. - Idziesz ze mną na stok, czy zostajesz z ciocią?
- Wiadomo, że zostaje. Ciebie mam na co dzień, a ciocia jest rzadko kiedy...
Starszy z Zawistowskich pokręcił głową ze śmiechem i podszedł do Cytnhii kładąc dłonie na jej ramionach.
- Zaczarował się tobą.
- Każdy to w końcu robi – przyznała bez cienia skrępowania.
Najlepsze w tym wszystkim było to, że miała cholerną rację. Każdy facet oddałby za nią wszystko, nawet jeżeli ona nie była tego w ogóle świadoma. Były czasy, że traktował ją jak miłość swojego życia, chciał by im wyszło i gdy się rozstali, choć nigdy nie powiedział tego głośno, żałował, że do tego dopuścił. Bo Olczak była światełkiem w jego życiu. Osobą, która rozumiała go bez słów, do której dzwonił gdy Matiemu wychodził pierwszy ząbek, czy po raz pierwszy powiedział do niego „tata”. To z nią dzielił wszystkie blaski i cienie. Był też Dawid, który z własnego tchórzostwa nigdy nie powiedział jej, że ją kocha i chciałby z nią być. A gdy w końcu był tego bliski ona spakowała się wraz z rodziną i wyjechała, by zamieszkać z dala od Zakopanego. I już nigdy nic nie było takie, jak przedtem.
- Dobrze, że cię mamy – pocałował również i jej czoło, po czym zniknął z kuchni, zmierzając na stok.


*


Nawet półuśmiech pomógłby spowolnić czas,
Gdybym mógł nazwać cię w połowie moją,
Może to najbezpieczniejszy sposób by odejść





*






Jedną z części rodzinnych zjazdów, które irytowały Ewę do granic wytrzymałości, były ciągłe pytania o to, kiedy na jej palcu pojawi się obrączka. Ewentualnie, kiedy w końcu ciotki i babcie otrzymają zaproszenie na ślub. Każdy dopytywał się o to dlaczego zwlekają i dlaczego jeszcze nie wzięli się za planowanie i organizację najważniejszego dnia w ich życiu. Przez kilka ostatnich spotkań ciągle odpowiadała, że nie maja na to czasu, że to nie jest najlepszy moment w ich życiu. Jej kariera nabiera tempa, w końcu zaczęła osiągać naprawdę wiele. Coraz wyższe stanowiska, coraz więcej pieniędzy. Nie mogła pozwolić przecież by teraz to wszystko poszło na marne, a ona zaczęła się skupiać na domu i rodzinie. Nie została stworzona do roli kury domowej, to zawsze interesowało Cynthię. Ona nie była Matką Teresą, którą pomagała wszystkim wkoło i poświęcała na rzecz, ogólnie przyjętego, dobra ludzkiego. Przesmycka chciała osiągnąć w swoim życiu wiele. Chciała ciepłej i wygodnej posady w banku, domu rodem z katalogu Ikei (a to przecież kosztuje), podróży po świecie w luksusowym wydaniu. Już prawie tam była, już prawie pukała do drzwi sukcesu, który wymarzyła sobie wciąż będąc dzieckiem. Pozostało tak niewiele. Zakładając, że będzie pracowała tak, jak przez ostatnie lata, za jakieś osiemnaście miesięcy powinni jej zaproponować awans, a wtedy wszystko inne się ziści. Może wtedy też skupi się w końcu na Janku i ich wspólnej przyszłości?
Z resztą, Janek się nie uskarżał i najwyraźniej nigdzie mu się nie spieszyło. Nie zawracał sobie głowy ich ślubem, czy tym, co mówi rodzina. Nawet tym, że czas im leci i za chwile będą świętować trzydzieste urodziny, a i kolejną rocznicę zaręczyn. Odpowiadało mu życie, które wiedli, a gdy coś działa, po co to zmieniać?
- Ewuś, Janek przyszedł!
Stała przed wielkim lustrem w pokoju w którym spędziła większość swojego życia. Różowe ściany przypominały jej, że kiedyś uwielbiała w nim przebywać. Udekorowane dziesiątkami zdjęć, z których śmiała się do niej młodsza wersja niej samej, Janka i wszystkich przyjaciół. Kiedyś byli ze sobą zżyci, byli dla siebie zawsze, wspólnie przechodzili każdy kolejny bój z życiem, ale i te błogie chwile. Obiecali sobie wzajemnie, że to się nigdy nie zmieni.
Gdzie byli dzisiaj? Ona i Filip ledwo ze sobą rozmawiali, a na Janka prawie nie zwracała uwagi. Cynthia i Dawid po prostu się tolerowali, zapomnieli, że kiedyś łączyło ich naprawdę wiele. Udawali, że nic nie wydarzyło się przed pięcioma laty. Cynthia i Janek? Kiedy ostatni raz w ogóle usiedli ze sobą przy jednym stole? Kiedy wymienili choć jedno zdanie, które nie było kondolencjami przed kilkoma miesiącami? Janek i Dawid? Tylko Filip potrafił ich wszystkich ze sobą zjednać i nakłonić do wspólnych świąt, a ona sama robi to chyba tylko z szacunku do tych młodszych wersji, które patrzą na nią uśmiechnięte z pięknych, białych ramek porozwieszanych naprzeciw jej łóżka. Może na tym polegało właśnie życie? Tak łatwe za młodu, komplikuje się z każdym przeżytym rokiem. Zbierasz doświadczenie, gubisz po drodze swoje marzenia, priorytety, rodzinę i przyjaciół. Idziesz sam, bo ponoć tę najważniejszą drogę i tak masz do przejścia w pojedynkę. Może i oni wzięli siebie za pewniak, a ponoć w życiu nic pewnym nie jest?
Gdy schodzi na dół ubrana w czarną, rozkloszowaną spódnicę, długości do łydek, i pasującą do niej białą koszulę z żabotem, Janek siedzi na skraju kanapy i rozmawia zawzięcie z jej ojcem o sytuacji politycznej w kraju, notowaniach na giełdzie bądź na jeszcze inny temat, na który ona nie ma bladego pojęcia. Przystała na chwilę i uśmiechnęła się szeroko, patrząc na sielankowy obrazek. Jej przystojny narzeczony, w odświętnej, białej koszuli i granatowej marynarce oraz jej tato, człowiek, który wpoił jej, że marzenia są po to by je spełniać. Osoby, które kochała najbardziej na świecie, dogadujące się w każdej najmniejszej nawet kwestii. Jeżeli tak właśnie wyglądał spokój i wiara, że istnieją na świecie rzeczy, których nic nie zmąci, to Ewa mogła z czystym sumieniem przyznać, że ten stan ducha właśnie osiągnęła. A i może te święta to właśnie czas, by pojednać wszystkich przyjaciół i zacząć żyć, jak ich młodsze wersje? Ze sobą, a nie obok siebie...
- Wyglądasz przecudownie, Kochanie – Janek składa na jej ustach delikatny pocałunek.


*
So advertise my -
Advertise my secret
(…)
You back to him and then I'll go back to her


* * *






* * *


Szło jak po gruzie. Uwierzcie mi, że nic mi się tak ciężko nie pisało w życiu jak ten rozdział. Z resztą dwumiesięczny przestój sam mówi za siebie. Jeżeli to opowiadanie nie ma sensu, dajcie znać, bo o ile ta historia jest piękna w mojej głowie, o tyle brak mi talentu by ją wam zaprezentować w ten sam piękny sposób.
Czy mam coś na swoje usprawiedliwienie? Dużo pracy, dużo treningów...
To jedyne czym mogę się usprawiedliwiać. Wybaczcie. U was też w końcu wszystko nadrobię...
Maturzystom (fame? Selene? To chyba Wy?) życzę połamania pióra! <3 Będę sercem z Wami w tym okropnym czasie!